Najnowsza powieść Magdaleny Kordel , długo przez mnie wyczekiwana, nie zawiodła moich czytelniczych gustów. Doczekałam się premiery (18 czerwca) i właśnie skończyłam czytać...
Na początek wprowadzenie w świat głównych bohaterów i wydawnicze zapowiedzi, które zaostrzają czytelniczy apetyt:)
"Siedząca w wiosennym słońcu Konstancja, chłonęła pierwsze ciepłe
promienie, które były potrzebne po długich zimowych dniach. Jeszcze w
tamtej ulotnej chwili, nie przeczuwała, że wraz z nadjeżdżającym gościem
i wiosną, nadejdą zmiany i troski. Od wielu lat żyła spokojnie w
Wilczym Dworze, czasy smutku i rozpaczy odeszły daleko w cień. Zajęła
się gospodarstwem i wychowywaniem jedynego syna. Teraz przeszłość, którą
od wielu lat wypierała, postanowiła powrócić. Nie mając zamiaru dać się
zbagatelizować..."
"Odkąd ostatni raz przebywał we Dworze, minęło ponad dziesięć lat, może
dwanaście? O wiele za dużo. Jan wiedział, że jego nagłe pojawienie
wywoła zdziwienie, a Konstancji nie uda się zwieść marną wymówką.
Przyjechał w konkretnym celu, a misja, jaką mu powierzono, nie napawała
radością. Bycie posłańcem nigdy nie kojarzyło się z czymś dobrym, ale
przywozić złe wiadomości, to jedna z najgorszych życiowych posług. A ta,
którą miał do zakomunikowania, było ledwo wprowadzeniem do kłopotów,
jakie miały spaść na mieszkańców Wilczego Dworu..."
Gdy w końcu otrzymałam książkę, od razu zasiadłam do czytania. Bo i
wiadomo, tematyka w moim guście, no i pióro Madzi, samo się rozumie. I
chociaż odczuwałam dreszczyk emocji, to gdy tylko przeczytałam wstęp, a
wraz z nim legendę (jest po prostu niesamowita), wiedziałam, że książka
będzie świetna.
Fabuła toczy się miarowo, nie ma wielkich porywów, by akcja nabrała
rozpędu i porwała za sobą w dzikim galopie, ale moim zdaniem jest to
wielkim plusem. Ponieważ możemy dać się ponieść temu charakterystycznemu
klimatowi. Usłyszeć jak przejeżdża bryczka, zobaczyć ten niepowtarzalny
blask świec, bijący z okien dworu. Wszystko tak odległe, a mające w
sobie niesamowite przyciąganie.
Rozmarzyłam się na samo wspomnienie tych pięknych sukien, kapeluszy i
rękawiczek. Dodatków skrzętnie dobranych kolorystycznie, misternie
układane fryzury. Dawniej kobiety wyglądały jak żywe dzieła sztuki, cóż
to musiał być za widok...
Trudno było pożegnać się z Wilczym Dworem i jego mieszkańcami. Mam
nadzieje, że nie będę musiała zbyt długo czekać, by ponownie zasiąść
przy stole z domownikami, posłuchać powiedzonek Pelasi — która może i
przesądna, ale swoją wiedzą dorównywała niejednemu uczonemu.
Niby przeczytałam, ale jeszcze jestem zawieszona między tam, a tutaj.
Nie chcę wracać do rzeczywistości. Pokochałam Wilczy Dwór i mam nadzieje, że i Wy pokochacie. Szczerze polecam!
Wilczy Dwór ma w sobie coś takiego, co nie pozwala po prostu go
„łyknąć”, czytając przeżywa się poszczególne sceny, wyobrażając sobie, jak to
wtedy wyglądało. W głowie mam zbudowany Dwór z całym gospodarstwem.
Każda z postaci nabrała konkretnych kształtów, jak i pomieszczenia.
Dlatego też nie potrafiłam siedzieć i czytać do oporu. Chciałam powoli
zapoznać się z domownikami, pozwolić by aura emanująca z każdej kartki,
nabierała na swojej mocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz