Czytam Moyes :) Nie może być inaczej. Dlatego z niecierpliwością oczekiwałam premiery jej najnowszej książki, która ukazała się początkiem sierpnia. Każda kolejna książka tej autorki ma w sobie coś wyjątkowego. Nie ma tutaj powtarzalnych schematów, co świadczy o tym, że pisarka wnikliwe przygotowuje się do każdej kolejnej powieści i nie korzysta ze sprawdzonych szablonów. "We wspólnym rytmie" to książka okraszona sentencjami z Ksenofonta-ojca hippiki, które dotyczą nie tylko szkolenia konia, ale są ilustracją tego, co dzieje się z bohaterami powieści. A jest ich wielu...
Trudno ocenić, kto w tej książce zasługuje na miano głównego. Czy jest to młoda dziewczyna- Sarah, kochająca konie i marząca o wstąpieniu do elitarnej szkoły jeździeckiej. Czy też jest to Natasha- zdyscyplinowana prawniczka z City, która próbuje zapomnieć o traumie rozwodu. A może jest to Mac, mąż Natashy, który próbuje ratować to, co jeszcze pozostało z ich związku. Losy tej trójki łączą się ze sobą i powodują, że ich ustabilizowane i w miarę spokojne życie nagle wywraca się do góry nogami. I wtedy trzeba udać się w podróż, która przynosi odpowiedzi na wiele pytań...
"We wspólnym rytmie" to powieść o pasji, o zagubieniu, o
podążaniu za marzeniami, o walce z przeciwnościami losu, o cierpieniu,
bólu i niepewności jutra. Z drugiej strony to książka pełna miłości...
Miłości połączonej więzami krwi, węzłem małżeńskim, czy miłości, która
łączy człowieka i zwierzę. Książka o przyjaźni, o bezinteresownej
pomocy, o odkrywaniu prawdy o sobie...
Polecam gorąco :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz