„Bluszcz prowincjonalny” Renaty Kosin wydany przez Wydawnictwo Filia
jest wznowieniem powieści, która po raz pierwszy ukazała się w 2012
roku. Wcześniej nie miałam okazji jej czytać – zatem teraz wyczekiwałam
jej niecierpliwie, zwabiona głównie opisem okładkowym, który mnie
zaintrygował, ale i samym tytułem, gdyż wydał mi się bardzo ciekawy i
nietypowy.
„Bluszcz prowincjonalny” w moim odbiorze to opowieść o podnoszeniu się z
upadku. Los, jak to ma w zwyczaju niektórym daje dużo dobrego, a innych
rozkłada na łopatki i śmieje się im prosto w twarz. Właśnie w takim
momencie poznajemy główną bohaterkę powieści – Annę.
Autorka zabiera nas
na Podlasie – gdzie mamy okazję krok po kroku śledzić proces
podnoszenia się z klęczek, radzenia sobie ze stratą i porażką, ale
również stawiania czoła nowym problemom, które jak wiadomo często chodzą parami.
Powieść jest napisana lekkim językiem, bez zbędnych peanów nad przyrodą
podlaską, chociaż nie zabrakło w niej ciekawostek dotyczących życia i
tradycji z tamtego rejonu Polski, które były dla mnie niezwykłym
dodatkiem i muszę przyznać, że dowiedziałam się sporo interesujących
rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Z chęcią wybrałabym się do takich
powieściowych Bujan czy innej typowej podlaskiej miejscowości, choćby
na kilka dni, by móc zakosztować tamtejszego klimatu, posiedzieć na
ławeczce przed domem, pójść na targowisko i kupić wiejskie jaja w
parzystym systemie sprzedawania...
„Bluszcz prowincjonalny” to historia dla każdego, kto chociaż raz był na
samym dnie, kto budząc się rano miał wrażenie, że nic już dobrego go
nie spotka. To powieść, która w ciepły i klimatyczny sposób sięga w
głąb serca i pomaga stanąć twardo na ziemi.
Historia krzepi, przywraca nadzieję, skłania do refleksji...Idealna lektura na wiosnę. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz